![]() |
Czym jest miłość, jeśli potrzebuje kalendarzowego przypomnienia, by się objawić? To pytanie, które powinno wybrzmiewać w nas z każdą nadchodzącą datą uznawaną za „wyjątkową” – datą, która rzekomo ma sankcjonować akt hojności. Miłość, która jest prawdziwa, jest stanem ciągłym, a nie przerywanym wydarzeniem.
Przyjrzyjmy się zjawisku corocznej gorączki obdarowywania. Widzimy piękny spektakl: sklepy pękają w szwach, reklamy obiecują szczęście w eleganckich opakowaniach, a my, wciągnięci w tę zbiorową narrację, czujemy nagły, palący obowiązek, by pokazać, że nam zależy. Ale dlaczego ten obowiązek budzi się w nas akurat pod wpływem tych samych tradycji, które często mają niejasne korzenie – czasem pogańskie, czasem synkretyczne, zawsze jednak oderwane od najgłębszej, duchowej esencji stałości i prawdy? Prawdziwe poszukiwanie duchowości uczy nas, że wartość działania leży w jego motywie, a nie w okolicznościach. Działanie wynikające z presji czasu lub tradycji zawsze będzie mniej czyste niż spontaniczny wyraz serca.
Właśnie w tym punkcie rodzi się najbardziej fundamentalne pytanie: jeśli nasza miłość do drugiej osoby jest tak wielka, jak deklarujemy, dlaczego przez cały rok potrafimy o niej zapomnieć? Dlaczego pozwalamy, by codzienna rutyna, pośpiech i zmartwienia na 11 miesięcy przykryły świadomość, że obok nas jest ktoś, kto jest naszym największym darem? To jest kluczowa refleksja: nasza uwaga i pamięć o drugim człowieku są cenniejsze niż jakikolwiek przedmiot. Dlaczego więc tę cenną walutę oszczędzamy i wydajemy tylko raz, w jednorazowym, masowym akcie? W tym rocznym zaniedbaniu ukrywa się subtelna, lecz destrukcyjna hipokryzja, która umniejsza rzeczywistą wartość relacji.
Ten jeden, symboliczny dzień – nazwijmy go Dniem Mikołaja, czy jakkolwiek inaczej – staje się dla wielu złudną iluzją i emocjonalnym alibi. Pozwala nam na chwilę odetchnąć i uwierzyć, że jednorazowy, nawet hojny gest, zmyje nasze całoroczne zaniedbania w komunikacji, uwadze czy wsparciu. Ta atmosfera jest urokliwa, owszem, ale czy nie jest ona jedynie zasłoną dymną, która ma ukryć brak stałej, niezawodnej hojności w pozostałe dni? Jest to swoisty emocjonalny post, przerywany jednodniową ucztą. Prawdziwa głębia miłości polega na gotowości do codziennej ofiary z własnego czasu i ego, a nie na łatwej, jednorazowej transakcji materialnej.
Co jest cenniejsze: impuls czy cykl? Prawdziwe, dojrzałe relacje i miłość, która ma stanowić nasz fundament, nie mogą opierać się na impulsie wywołanym przez kalendarz. Muszą być one, niczym oddech, nieustannym, świadomym cyklem dawania. Ten cykl oznacza prymat bycia nad posiadaniem. Oznacza, że naszą uwagę koncentrujemy na tym, kim jesteśmy dla siebie nawzajem, a nie na tym, co sobie kupujemy. Hojność nie może być zewnętrznym atrybutem daty, lecz wewnętrzną cechą charakteru, manifestującą się każdego dnia. Właśnie w tym nieustannym cyklu odnajdujemy cichą, lecz najważniejszą puentę życia: człowiek został stworzony do dawania, a największą nagrodą za miłość jest możliwość jej ciągłego okazywania.
Dlatego warto zadać sobie merytoryczne pytania, które wywrócą ten stereotyp do góry nogami i poszerzą naszą refleksję: Jaki jest prawdziwy motyw prezentu, który daję pod przymusem kulturowym? Czy jest to czysta radość obdarowywania, czy lęk przed społecznym potępieniem lub poczucie winy? Czy mały, ale spontaniczny akt życzliwości w środę ma mniejszą wartość niż duży, zaplanowany prezent w wyznaczonym dniu? Pomyślmy o poczuciu zaskoczenia i głębokiej radości, jaką wywołuje drobny gest, który nie musiał się wydarzyć. Ten gest, nieobciążony oczekiwaniami, jest prawdziwym świadectwem pamięci, udowadniającym, że teraz, a nie wtedy, zajęto myślą o bliskiej osobie. Jakie korzyści duchowe i emocjonalne osiągamy, rezygnując z iluzji jednego dnia na rzecz prawdy każdego dnia?
Odpowiedź jest jasna: prawdziwa korzyść tkwi w stałości i autentyczności intencji. W momencie, gdy obdarowujemy siebie wzajemnie czasem, cierpliwością, zrozumieniem i szacunkiem przez 365 dni w roku, wymazujemy potrzebę czekania na Mikołaja. Każdy dzień staje się dzięki temu wyjątkowy, a my odzyskujemy kontrolę nad naszą hojnością, nie oddając jej w ręce kalendarza czy komercji. Zrywamy z narzuconym scenariuszem i tworzymy własny, oparty na głębi i autentyczności naszych uczuć. Głęboka myśl, która musi z tego wynikać, jest to, że Miłość jest jedyną siłą na świecie, która w procesie dawania nie ubywa, lecz się pomnaża. Nie dajmy się zwieść. To odejście od stereotypu jednorazowej hojności na rzecz codziennych aktów miłości jest najgłębszą i najpiękniejszą rewolucją, jaką możemy wprowadzić do naszego życia. To miłość, która nie potrzebuje kostiumu, by być wiarygodna – to miłość, która po prostu jest, wczoraj, dziś i jutro.
Niech nasza refleksja nie kończy się na krytyce. Prawdziwe wyzwanie, które wynika z tej głębokiej analizy, to przekształcenie świadomości w codzienne działanie. Jeżeli Miłość jest strumieniem, a nie zbiornikiem, to powinniśmy pielęgnować każdy dzień jako okazję do jej swobodnego przepływu. To oznacza, że każda chwila – ta pozornie prozaiczna, nieoświetlona blaskiem świątecznych lamp – staje się polem do uprawy najszlachetniejszych uczuć.
Prawdziwa głębia ludzkiego życia tkwi w drobiazgach, w tej subtelnej, prawie niewidzialnej tkaninie codzienności. Jest w tym, że potrafimy zrezygnować z ostatniego słowa w kłótni, że ofiarujemy uśmiech, gdy sami jesteśmy zmęczeni, że dostrzeżemy cichy smutek ukryty za maską codziennego pośpiechu. Te ciche akty hojności są prawdziwym dowodem na to, iż miłość jest dla nas Filozofią Życia, a nie jednorazową scenografią.
Czyż więc nie wynika z tego naturalnie, że naszym najpiękniejszym przeznaczeniem i najgłębszym sensem jest tworzenie własnej magii każdego poranka? Otwórzmy się na tę prostą, a zarazem rewolucyjną prawdę: największy dar, jaki możemy dać, to nasza stała obecność i niezawodna dobroć. Niech ta świadomość będzie naszym nowym kalendarzem, a każdy wschód słońca – ciepłym zaproszeniem do kolejnego, spontanicznego aktu bezwarunkowej miłości. Bo tylko taka miłość, rozłożona na 365 dni, jest w stanie budować coś trwałego, coś, co przetrwa każdą iluzję.
©Withkacy Zaborniak
