migocze girlanda, świąteczna melodia
wchodzi w ściany, miesza się z ciszą.
w sklepie kolejki po szczęście na wagę,
dzwonki, sztuczne uśmiechy,
„wesołych świąt” wymawiane z przyzwyczajenia.
dom pełen światła,
pełen ludzi,
pełen planów,
a w tym wszystkim
czas kruszy się jak stara ozdoba –
czy ktoś zauważył?
ten, kto kiedyś był filarem stołu,
teraz został w kącie,
w opowieści urywanej przed snem.
stoi jak duch,
gdzieś na obrzeżu pamięci,
tak łatwo go nie dostrzec.
a ja mogłem być tym, który zapomni,
który idzie z nurtem,
ale siedzę tu,
z moim lustrem,
i nie wiem, czy cokolwiek się zmieni.
czy to moja wina,
że świat nauczył mnie ciszy?
czy to ja odpuściłem jego imię,
czy ono odpuściło mnie?
siedzę,
a obok migocze cień –
raz świeci, raz gaśnie,
jakby chciał przypomnieć:
radosne święta nie należą do wszystkich.
a jednak – mimo tego cienia,
mimo pustego krzesła naprzeciwko,
mimo ciszy, która boli bardziej niż słowa –
zachowuję w sobie radość.
nie tę głośną, sprzedawaną w paczkach,
ale cichą, drobną jak płatek śniegu.
radość z tego, że pamiętam.
że mogę być mostem,
choćby tylko dla własnych wspomnień.
świat biegnie dalej,
a ja zostaję,
ale w tej samotności jest coś,
co nie pozwala mi zgasnąć.
mam twoje zdjęcie,
które przypomina mi,
że nie jestem całkiem sam.
©Withkacy Zaborniak 2024