„Czasu bramy” Zbigniewa Mirosławskiego – to poetycki traktat o trwaniu, przemijaniu i nieśmiertelności słowa.
Z twórczością Zbigniewa Mirosławskiego obcuję od wielu lat. Posiadam kilka jego tomików i z każdym kolejnym sięgnięciem do tych kart czuję się zaproszony nie tylko do świata poety, ale także do świata bardziej uważnego istnienia. Gdy sięgnąłem po „Czasu bramy”, towarzyszył mi pewien rodzaj wewnętrznego drżenia — czy zdołam sprostać tej głębi, temu skupieniu i duchowej ciszy, którą niesie ta poezja? Lecz to właśnie ona, ta książka, otworzyła mnie na coś więcej niż lekturę. Dlatego z dużym szacunkiem, ale i z osobistym zaangażowaniem podjąłem się napisania tej recenzji.
Zbigniew Mirosławski w tomiku „Czasu bramy” tworzy nie tyle zbiór liryków, co wielowarstwowy traktat egzystencjalny – zapisany nie atramentem, lecz pamięcią, czułością i nieustającym dialogiem z tym, co było, co trwa i co dopiero przyjdzie. To poezja, która otwiera drzwi: do przeszłości i do nieskończoności – w przestrzeni historycznej, duchowej i osobistej.
To, co od razu uderza w tej poezji, to świadomość istnienia jako zadania. Mirosławski nie ucieka w konstrukcję podmiotu lirycznego oderwanego od rzeczywistości – wręcz przeciwnie, ugruntowuje się w konkretnym miejscu i czasie. A jednak jego głos wybrzmiewa jakby z innej epoki – zanurzony w refleksji, pozbawiony pośpiechu, a jednocześnie przesycony pilnością mówienia o tym, co znika. Autor nie afiszuje się z osobistą tragedią czy manifestem – raczej wyciąga dłoń w stronę czytelnika, jakby mówił: „zobacz, to wszystko było i wciąż jest”.
Już w pierwszym wierszu, otwierającym zbiór, odnajdujemy jego duchowy portret:
„Nasz dom wyrasta szumem traw, jego ściany to fale rozkołysane w nurcie rzeki oszalałej. […] uciekamy pomilczeć w szczere pola.”
Nie chodzi tu tylko o opis rzeczywistości – raczej o sposób bycia w świecie, który opiera się na kontemplacji, czułości i przeczuciu obecności „czegoś więcej”. Ten wiersz wprowadza podstawowy temat zbioru – dom, jako symbol wspólnoty i metafizyki. Dom to nie ściany, lecz pamięć, relacja i coś, co przetrwa nawet, jeśli zniknie z powierzchni ziemi.
Struktura „Czasu bramy” układa się jak mapa wspomnień i miejsc świętych: Kraków, Uniwersytet Jagielloński, dom rodzinny, wojskowe wspomnienia, Nowa Huta – wszystko to splecione nie chronologią, lecz wewnętrzną logiką doświadczenia. Wiersze nie są tylko rejestrami przeżyć – są opowieściami z innego wymiaru, w którym czas nie biegnie liniowo. Daty – jak „Maj 1926” czy „13 grudnia 1981” – nie są tu faktami historycznymi, lecz znakami bram, przez które przechodzi pamięć. Tomik ułożony jest jak liturgia wspomnień. Dedykacje, rozmowy z postaciami z przeszłości, listy – wszystko to buduje spójną narrację duchową.
Nie sposób nie zauważyć, jak ważną rolę w całym tomie odgrywa forma – nie tylko treść, ale i sposób jej podania. Znajdziemy tu zarówno wiersze wolne, jak i klasyczne formy sonetowe. Obecność przekładów sonetów Szekspira, wykonanych przez samego poetę, to wyraz nie tylko kunsztu, ale i głębokiego dialogu z tradycją. Dzięki temu „Czasu bramy” zyskuje jeszcze jeden wymiar – pomost między współczesnością a wiecznością poetyckiej formy.
Ważnym, często niedocenianym aspektem tego tomu jest jego dwujęzyczność. Obecność tłumaczeń na język angielski nie tylko czyni tę poezję dostępną dla szerszego kręgu odbiorców, ale także uwypukla jej uniwersalność. Tłumaczenia, przygotowane z wyczuciem i poszanowaniem oryginału, otwierają „Czasu bramy” na świat – bez utraty wewnętrznego rytmu, bez zdrady ciszy, którą te wersy niosą.
W wierszu „Ja tu gadam z kamieniem każdym” odnajdujemy istotę tej struktury:
„kamień wie – przetrwa, ja, nie jestem pewien.”
To forma ciągłego pytania o miejsce człowieka w świecie, który przemija. Mirosławski buduje kompozycję opartą na powrotach, rytmie oddechu i cieni zdarzeń. Przeszłość nie jest tłem – to żywa tkanka, przez którą prześwituje teraźniejszość i lęk o przyszłość. Tytułowy „czas” to nie tylko kategoria chronologiczna, lecz również pojęcie duchowe – czas duszy, pamięci, odwagi, czasu stawania się.
Mirosławski jest malarzem pejzaży duszy i miejsc. Obrazy, którymi się posługuje, nie są oderwane od rzeczywistości – wręcz przeciwnie, wychodzą z codzienności, by dotknąć sacrum. Jego metafory są miękkie, rozłożyste, nie efektowne, ale skutecznie wprowadzające czytelnika w wymiar głębszego widzenia. W tej poezji każdy obraz ma wagę – nie tylko estetyczną, ale i duchową. Obrazy nie są ozdobą, lecz znakiem obecności.
Poezja Mirosławskiego przepełniona jest odniesieniami do malarstwa, które staje się nie tylko inspiracją, lecz formą dialogu. W „Według Goyi” kot, który „ślepia utkwiwszy w gardle, szykuje się do skoku” – jest obrazem niepokoju śnionego w ciemnościach istnienia. W „Malarstwie” poeta przywołuje van Gogha, Chagalla, Wita Stwosza, traktując ich dzieła jak lustra duszy. To sztuka jako forma przetrwania, jako kod pamięci i wyobraźni. Współobecność tych wielkich twórców czyni z tomu duchowy traktat o sztuce jako schronieniu i źródle sensu.
Tematycznie tomik obejmuje spektrum od codziennych rytuałów po narodową traumę. To poezja konkretu i uniwersalności – przemijanie, utrata, miłość, historia, duchowość. Potrafi z aktu zmywania filiżanek uczynić liturgię:
„Rząd czystych filiżanek, jakby zęby w uśmiechu ktoś szczerzył… […] Strumień wody i już po kłopotach.”
Wątki polityczne, jak w „Maj 1926” czy „Radiowe melodie nocą”, nie są ideologią – są dramatem sumienia. Autor nie moralizuje, ale przypomina, że historia to także biografia porażek i krzywd, które nigdy nie zostały opowiedziane do końca. W jego wersach można odnaleźć gorzką lekcję pamięci zbiorowej i pytanie: co po nas pozostanie? Poezja staje się świadectwem, kroniką ducha, który przetrwał przez prawdę – nawet tę gorzką.
Styl Mirosławskiego cechuje oszczędność, celowość, klarowność. To poezja przejrzysta, nie uproszczona. Jej rytm nie wynika z metrum – wynika z oddechu duszy, z milczenia między wersami, które mówi więcej niż krzyk. W „Rozpoznaniu”:
„Nie boję się lustra. Zdecydowałem się być sobą do końca.”
To nie tylko deklaracja – to wyznanie. Autor pisze tak, jakby każda linia była ocaleniem prawdy. Ten minimalizm językowy niesie maksymalne emocje – to siła oszczędności, nie ubóstwa. Język staje się tu narzędziem dotyku – do wnętrza świata i wnętrza człowieka.
Duchowość tej poezji nie jest religijna w sensie dogmatycznym. To duchowość obecności, przemiany, śmierci i trwania. Odwołania do Goyi, Szekspira, Rilkego, van Gogha, Sartre’a czy Wita Stwosza nie są tylko cytatami – to duchowi patroni tej książki. W „Sonetach dla Orfeusza” Mirosławski odsłania jedną z najważniejszych bram sensu:
„On Nieśmiertelnym posłem, który trzyma szeroko Wrota Śmierci otwarte.”
To oczywista aluzja do mitologii greckiej – Orfeusza jako archetypu poety-przewodnika, który zstępuje do Hadesu. Właśnie taką funkcję pełni poeta w tym tomie – przewodnika po śladach istnienia. Starożytność, choć subtelnie obecna, jest fundamentem metaforycznym – szczególnie w sensie myślenia o przejściu, o bramie, o czasie jako zjawisku cyklicznym. Słowo, które przenika wiersze, ma moc mityczną – rodzi, zachowuje i przekracza śmierć.
Warto zwrócić uwagę także na obecność wiersza dedykowanego afrykańskim studentom – jako wyraz otwartości poety na inność, dialog i wspólnotę ponad granicami. Mirosławski nie zamyka się w perspektywie narodowej – przeciwnie, jego język obejmuje całość ludzkiego doświadczenia. Sartre, Senghor, Nyerere – to imiona znaczące, budujące most między kontynentami. Poezja ta przypomina, że każdy człowiek, niezależnie od koloru skóry czy historii, ma prawo do metafizycznego domu i pamięci.
„Czasu bramy” to księga o bramach, przez które wchodzimy i wychodzimy całe życie – do dzieciństwa, do wspomnień, do śmierci, do ciała, do słowa. To poezja bez przesady i bez hałasu, ale przez to silniejsza i bardziej prawdziwa. Zostaje po niej coś niezwykłego – uczucie, że ktoś w nas powiedział coś, co sami czuliśmy, lecz nie umieliśmy nazwać:
„Bo im ku tobie miłość zatrzymuje drogę. Moje myśli bezgłośne, ale niekłamane.”
Zbigniew Mirosławski jawi się w tej książce jako świadek – nie historii faktów, lecz historii duszy. W jego wersach odbija się echo tego, co minione i tego, co może nadejść. Jego poezja nie podnosi głosu, ale trwa – jak światło latarni na wzburzonym morzu, jak modlitwa zapisana w pamięci kamieni.
„Czasu bramy” to tomik głęboki, mądry, uduchowiony, zasługujący na wielokrotną lekturę. To dzieło, które nie tylko warto przeczytać – warto je mieć obok siebie, jak kamień milczenia, który mówi więcej niż krzyk.
© Withkacy Zaborniak
-----------------------------------------------------------------
"Echo serca" - Kilka słów o Tomiku Moniki Hebdy
"Echo serca" to coś więcej niż zbiór wierszy.
To rodzaj dialogu między autorką a czytelnikiem, zaproszenie do świata pełnego
emocji, refleksji i subtelnych obserwacji życia. Każdy tekst, każde słowo
niesie ze sobą głębię, która skłania do zatrzymania się na chwilę i spojrzenia
na świat z innej perspektywy.
Autorka, jako wnikliwa obserwatorka i czuła komentatorka ludzkich doświadczeń,
przeplata w swoich wierszach uniwersalne prawdy o życiu z delikatnymi niuansami
codzienności. W jej poezji odnajdujemy zarówno piękno chwili, jak i echo
najgłębszych rozterek. To świadectwo niezwykłej wrażliwości, która pozwala jej
dotrzeć do tego, co najistotniejsze – do ludzkich serc.
"Niektóre strofy zdają się być zapisem bólu, inne – celebracją
codzienności. Wszystkie jednak prowadzą nas w stronę czegoś większego:
refleksji nad sobą, nad naszym miejscem w świecie i w relacjach z innymi."
Choć niektóre wiersze mogą wydawać się osobiste, nie należy utożsamiać ich
bezpośrednio z autorką. Poezja ta czerpie inspiracje z różnych źródeł – z
doświadczeń jej własnych, ale również z historii zasłyszanych, z życia
bliskich, przyjaciół czy nawet zupełnie obcych ludzi. Autorka potrafi wniknąć w
najgłębsze zakamarki ludzkiej egzystencji i wiernie oddać to, co bliskie
każdemu z nas.
"To, co nas porusza w tej poezji, to jej autentyczność – nie przez pryzmat
biografii autorki, lecz przez zdolność wniknięcia w esencję ludzkich
doświadczeń, które mogą być wspólne nam wszystkim."
To właśnie ta zdolność sprawia, że tomik nie jest jedynie zbiorem wierszy, lecz
czymś więcej – przestrzenią do refleksji nad sobą i światem. Nie oznacza to
jednak, że autorka jest jedynie biernym obserwatorem. Wręcz przeciwnie – jej
zdolność do empatii pozwala jej tworzyć obrazy, które są zarówno intymne, jak i
uniwersalne.
Wiersze te są jak lustra – odbijają nie tylko fragmenty ludzkiej duszy, ale
także zapraszają do zastanowienia się nad własnym życiem. Dlatego tomik ten nie
jest jedynie zapisem przeżyć. Jest także przypomnieniem, że poezja potrafi być
mostem łączącym różne światy, różne doświadczenia i różne serca.
"Poezja, którą tu znajdujemy, nie jest tylko piękną formą słowa – jest
także mostem, który pozwala nam zbliżyć się do siebie nawzajem, oferując chwilę
prawdziwego zrozumienia i bliskości."
Niech więc te strofy pozostaną delikatną tajemnicą – taką, jaką każdy nosi w
sobie. Autorka, która prowadzi życie pełne satysfakcji i szczęścia, potrafi
jednocześnie zanurzyć się w czeluściach ludzkiej egzystencji, wydobywając z nich
prawdy uniwersalne. Dzięki swojej wrażliwości przypomina, jak ważne jest
otwieranie się na świat, na ludzi i na siebie samego.
"Niektóre wiersze zdają się nas ostrzegać, inne prowadzą nas przez
labirynt ludzkich uczuć – od radości po smutek. Wszystkie jednak pozostawiają
wrażenie, że w każdym z nas kryje się coś wyjątkowego."
Każdy wiersz jest podróżą – czasem w głąb własnej duszy, czasem w poszukiwaniu
odpowiedzi na pytania, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. To przestrzeń,
która pozwala czytelnikowi znaleźć cząstkę siebie, swoje pytania, swoje
odpowiedzi, a także swoje marzenia.
"Tomik ten nie zamyka wierszy w ramy jednej interpretacji. Zostawia
przestrzeń – na nasze myśli, nasz świat i naszą wyjątkowość, którą możemy
odnaleźć między wersami."
Tomik ten nie tylko porusza, ale również inspiruje. Pokazuje, że sztuka –
szczególnie tak intymna jak poezja – może być mostem, który łączy nas z tym, co
ważne, piękne i wartościowe. Dlatego warto otworzyć serce na tę poezję i
pozwolić, by prowadziła nas przez swoje tajemnice, inspirując do refleksji i
odkrywania piękna w codzienności.
© Withkacy Zaborniak
---------------------------------------------------------------------------------------------------
PRZE(D)ŚWIT – recenzja tomiku poezji Moniki
Zając-Czerkies
Poezja Moniki Zając-Czerkies to głos, który nie chce być
powierzchownym zapisem wrażeń, lecz wyrazem czegoś głębszego – migotliwego,
trudnego do uchwycenia, a jednak boleśnie prawdziwego. Tomik
"PRZE(D)ŚWIT", który trzymamy w rękach, to zbiór pełen emocji,
metafor i językowej precyzji, który przenosi czytelnika w przestrzenie zarówno
intymne, jak i uniwersalne. Tytuł nie
jest przypadkowy – sugeruje subtelny moment przejścia, migotliwy stan między
światłem a cieniem, między jawą a snem. To nie tylko gra słów, ale także
zapowiedź poetyckiej podróży, w której granice znaczeń nieustannie się
przesuwają.
To nie są wiersze do szybkiej lektury. Autorka tworzy świat
wielowarstwowy, gdzie każde słowo, każdy wers to nie tylko nośnik treści, ale
także rytmu, kadru, chwili. Jej poetyka przypomina struktury nakładających się
na siebie warstw – jak łuski cebuli lub płatki róży. Każdy wers może zmieniać
znaczenie poprzedniego, a kolejne obrazy dopowiadają sensy, które wcześniej
pozostawały niedopowiedziane. Jest tu zarówno refleksja nad czasem i przemijaniem ("Poranne
umieranie"), jak i głęboko liryczna zaduma nad ludzką tożsamością
("Serce otulone duszą"). Autorka balansuje między subtelnością a
dosadnością, między poetyckim pejzażem a brutalną prawdą codzienności.
Monika Zając-Czerkies pisze językiem obrazów, tworząc
wielowarstwowe metafory, które oddziałują na wyobraźnię czytelnika. Jej wiersze
pełne są dynamicznych kontrastów – światła i cienia, ciszy i dźwięku, detalu i
rozległej perspektywy. Stosuje technikę ekfrazy, nadając poezji malarski
wymiar, jak w "Cumulus", gdzie chmury przybierają niemal
impresjonistyczny charakter, lub w "Zaśpiewie piasków przeszłych",
gdzie drobne ziarnka stają się symbolem mijającego czasu. Jej obrazy często
wykorzystują synestezję – światło ma ciężar, dźwięk staje się dotykalny, a
przestrzeń kurczy się i rozszerza w zależności od emocji podmiotu lirycznego.
W "Cumulus" unosimy się w powietrzu, wśród chmur, które
stają się nie tylko metaforą marzeń, ale i samego losu – delikatnego, ale
nieuchronnego. W "Zapalenie świateł w płucu" wrażenie filmowego kadru
zostaje skontrastowane z realnością przemokniętych butów, ukazując, jak bardzo
oddalamy się od istoty rzeczy w pogoni za estetyczną iluzją. Ten dualizm –
między wizją a rzeczywistością, między światłem a cieniem – przewija się przez
całość tomiku.
Nie sposób nie dostrzec tu także ciągłego dialogu z pamięcią.
Wiersz "Zaśpiew piasków przeszłych" staje się symboliczną podróżą
przez wspomnienia, które niczym ziarnka piasku przesypują się między palcami,
formując nowe znaczenia. "Boska tajemnica" to niemal mistyczne
spotkanie z naturą, gdzie drzewo staje się powiernikiem myśli, świadkiem
ludzkiej samotności. W "1897" mamy z kolei opowieść o kobiecie z
przeszłości, której życie, zamknięte w codziennych rytuałach, wydaje się ledwie
odciskami na drzwiach czasu.
Pod warstwą obrazów i metafor kryje się jednak silny ładunek
emocjonalny. Zając-Czerkies potrafi być delikatna, jak w "Aureoli
dzieciństwa", gdzie przeszłość splata się z niewinnością, ale i niezwykle
surowa – jak w "Firance z drutu kolczastego", gdzie poczucie
bezpieczeństwa zostaje zestawione z więzieniem własnych lęków. W tym tomiku
wiersz nie jest tylko tekstem – jest przeżyciem, doświadczeniem, czasem niemal
dotykalnym.
Poezja Moniki Zając-Czerkies to także poszukiwanie. Wiersze takie
jak "Metamorfoza" czy "Portret czerni z kołem barw"
stawiają pytania o to, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i jak zmienia się nasze
postrzeganie świata. Jest to poezja, która odczytuje siebie w ciągłym ruchu, w
procesie przeobrażania, dojrzewania do odpowiedzi, które nigdy nie są
jednoznaczne. Pisanie tych wierszy jest także formą odkrywania – autorka nie
tyle relacjonuje gotowe przemyślenia, ile podąża za intuicyjnym procesem
budowania znaczeń.
Jednym z najbardziej intrygujących aspektów tej twórczości jest
jej związek z cielesnością i
zmysłowością. Wiersze, takie jak "Erotyk w jasności światła" czy
"Kocie salta", odkrywają fizyczność jako element tożsamości, jako
ekspresję istnienia i sposób komunikowania się ze światem. Jest w tej poezji
dotyk, ruch, napięcie – wszystko, co sprawia, że słowa żyją nie tylko na
poziomie myśli, ale także doświadczenia somatycznego.
Poezja Moniki Zając-Czerkies jest mocno związana ze sztuką –
zarówno w warstwie obrazowania, jak i w sposobie budowania wiersza. W jej
tekstach odnajdujemy echa malarstwa, muzyki, impresjonistycznego światłocienia,
a także wyraźne odniesienia do symbolizmu i ekspresjonizmu. Jej styl przypomina
atmosferę malarstwa Williama Turnera, gdzie światło i mgła przenikają się w
ulotnych formach, ale i muzykę Claude’a Debussy’ego, w której dźwięki stapiają
się w płynne, oniryczne pejzaże. To nie tylko zapis emocji, ale świadome
operowanie estetyką i kompozycją poetycką, co sprawia, że każdy wiersz ma swoją
unikalną harmonię.
Jej twórczość jest również osadzona na granicy jawy i snu,
rzeczywistości i fantazji. Jej wrażliwość na obraz, światło i cień sprawia, że
jej poezja momentami przypomina kadry ze starego kina – niekiedy oniryczne,
innym razem surowe, ale zawsze nasycone głębią emocji i ukrytą historią.
Wiersze często wydają się wyrwane z innego wymiaru, gdzie czas i przestrzeń
ulegają zniekształceniu. Ta poezja nie tylko opisuje świat, ale go współtworzy,
pozwalając czytelnikowi na odkrywanie własnych ścieżek interpretacyjnych.
Warto również zwrócić uwagę na jej niezwykłą wrażliwość na dźwięki
i kolory. Każdy wiersz pulsuje rytmem, budując niemal muzyczną strukturę, w
której fonetyka słów staje się równie istotna jak ich znaczenie. Dzięki temu
wiersze Zając-Czerkies nie tylko się czyta, ale niemal słyszy i czuje.
Symbolika natury odgrywa w tej poezji szczególną rolę – światło,
powietrze, woda i ziemia nie są tu jedynie tłem, lecz żywymi nośnikami emocji i
znaczeń. Monika Zając-Czerkies wydaje się być "dzieckiem żywiołów",
które przemawiają w jej wierszach, tworząc nieuchwytny, a jednak intensywnie
odczuwalny nastrój. Nie znaczy to, że niedopowiedzenie jest brakiem treści –
przeciwnie, staje się przestrzenią, w której czytelnik może się zatrzymać i odnaleźć
własne interpretacje. To poezja, która wpuszcza światło i pozwala, by odbiorca
sam odkrywał jej tajemnice.
Tomik "PRZE(D)ŚWIT" nie tylko eksploruje wrażliwość
indywidualną, ale także przywołuje przestrzeń uniwersalnego doświadczenia
ludzkiego. To poezja, która wymaga od czytelnika otwartości na symbolikę, na
grę znaczeń ukrytą między wersami, na emocjonalne współodczuwanie. Wymaga
uważności, pozwalającej dostrzec poetyckie obrazy i ich głębię, ale też pewnej
intuicji, bez której trudno uchwycić sens wielu ukrytych znaczeń. To wiersze
dla tych, którzy lubią być prowadzeni przez świat metafor, ale też takich,
którzy chcą sami odkrywać jego zakamarki.
Tytuł "PRZE(D)ŚWIT" sugeruje subtelne przenikanie się
światła i cienia, odkrywanie ukrytych przestrzeni między tym, co jasne, a tym,
co niedopowiedziane. Jest to gra między jawą a snem, między tym, co uchwytne, a
tym, co pozostaje tajemnicą.
A jaka jest puenta tego tomiku? Można by powiedzieć, że to
refleksja nad nietrwałością, nad ulotnością doświadczenia, które mimo wszystko
zostawia swój ślad. To zapis istnienia w słowie, w pamięci, w cieniu rzeczy,
które mijają, ale nigdy nie znikają całkowicie. To poezja, która zostaje, jak
ślad na piasku – nieuchronnie rozwiewany, ale nigdy całkiem wymazany.
©
Withkacy
Zaborniak
---------------------------------------------------------------------
O "Selfie z milczącym aniołem" Zbigniewa Michalskiego.